środa, 27 lipca 2016

Soniczna szczoteczka z Biedronki, było warto?

Cześć!

Z pewnością większość z Was widziała to cudo w swojej Biedronce. Może nawet się na nie skusiłyście tak samo jak ja. Pytanie tylko czy było warto, czy szczoteczka działa tak jakbym się tego spodziewała i czy będzie mi służyć w codziennej pielęgnacji?


Szczoteczki soniczne były dostępne kilka tygodni temu w Biedronce, za zawrotną cenę 33 zł. Dlatego też postanowiłam kupić i zobaczyć z czym to się je. Zwłaszcza, że aż taką gadżeciarą nie jestem, by wydać na Lunę kilka stówek. Wolę spożytkować w inny sposób te pieniążki. :)

Szczoteczki były dostępne w czterech kolorach: miętowym, fioletowym, różowym i blado-szarym różu (nad którym się mocno zastanawiałam i teraz twierdzę, że prezentowałaby się lepiej niż moja miętowa wersja, ale to tylko mały szczegół)


Szczoteczka zasilana jest na dwie baterie AAA (były załączone w zestawie), sama szczoteczka cechuje się 2 opcjami drgań - do masażu i oczyszczania. Producent twierdzi, że drga ona 8000 razy na minutę.


Szczoteczka wykonana jest z przyjemnego w dotyku silikonu, i posiada dwa rodzaje wypustek. Osobiście nie sądzę, aby silikon, z którego jest zrobiona był zbyt twardy (tak bynajmniej twierdzą posiadaczki pierwowzoru, no ale czego oczekiwać za taką cenę?)


Szczoteczka swoim ksztaltem przypomina mi żagiel statku, jest nieco przechylona w lewą stronę, ale mimo to stoi bez problemu na łazienkowej półce :) Jej design bardzo przypadł mi do gustu. 

Zaś samo użytkowanie jest bardzo proste. Szczoteczka posiada włącznik/wyłącznik na środku oraz dwie strzałki umożliwiające zmianę intensywności drgań zależnie od tego czy oczyszczamy czy masujemy twarz.

W "dupce" znajduje się gniazdo na baterie. Dodatkowo posiada diody, które świecą się pokazując, którą opcję drgań mamy aktualnie wybraną.


Szczoteczka dobrze leży w dłoni i proces jej używania jest po prostu przyjemny.

Najważniejsze jest jednak sam proces używania szczoteczki. Ja delikatnie zwilżam wypustki i nakładam na nie mieszankę olejową OCM lub żel micelarny i tak oczyszczam twarz. 

Wszystko spływa po twarzy, cały makijaż i brud... Owszem muszę po kilku ruchach na nowo aplikować kosmetyk do demakijażu, ale nie jest to uciążliwe, szczególnie, że masaż podczas oczyszczania jest bardzo przyjemny. Można wręcz zapomnieć o wszystkich troskach! Byłoby jeszcze przyjemniej, gdyby ktoś robił to za mnie ;)

Bez problemu dotrzemy we wszelkie zakamarki jak na przykład obszar przy płatkach nosa.

Faktem jest to, że szczoteczkę potem jest nieco trudno domyć, ale nie jest to niemożliwe.

Jaki efekt uzyskujemy?

Skórę delikatną, miękką, bez suchych skórek. Jest ona idealnie gładka i mega przyjemna w dotyku. 
Masaż pobudza krążenie, przez co skóra wygląda zdrowiej i lepiej.

Niemniej jest jedno spore ALE... 

Szczoteczka soniczna do oczyszczania twarzy z Biedronki nie jest wodoszczelna i należy unikać zamoczenia "dupki" z bateriami. Dla mnie to paradoks, no ale za 33 zł nie powinnam wymagać wiele.


Ogółem jestem zadowolona z tego produktu, sądzę, że za te pieniążki warto było spróbować tego gadżetu. Niemniej nie sięgam po nią każdego dnia. Może i dobrze, bo utwierdziło mnie to w przekonaniu, że na Lunę nie warto wydawać kilku stówek, by leżała zapomniana.

Widziałyście tą szczoteczkę, a może nawet kupiłyście? Jakie są Wasze wrażenia? :)

poniedziałek, 11 lipca 2016

DENKO - maj i czerwiec.

Cześć!

Dzisiaj będzie denko, dość spore, bo aż z dwóch miesięcy, jedziemy!


ALTERRA krem na noc Anti-Age z koenzym Q10 i orchideą - mimo, że jest to krem przeznaczony do cery dojrzałej, to cena na do widzenia skusiła mnie do jego kupna. Początkowo byłam zadowolona z tego kremu, z czasem coś przestało grać. Zostawiał na skórze dziwny film. Wykańczałam go 4 miesiące.


Dezodorant DOVE GoFresh - uwielbiam ten produkt za genialny zapach cytrusów, zresztą wiecie, że na ich punkcie mam świra :)


CZTERY PORY ROKU glicerynowy krem do rąk mango i masło shea - kolejna genialna kompozycja zapachowa wśród kremów tej marki, nawilżał w wystarczającym stopniu. Obecnie raczej wolę krem do rąk z Alterry wersję z granatem :)


AVON Planet Spa Moroccan Romance mgiełka z wodą różaną - używam do spryskania twarzy po skończeniu makijażu lub do odświeżenia twarzy w upalne dni, czasem służył do spryskania gąbeczki czy pędzla przed nałożeniem podkładu. Sama mgiełka pochodziła z limitowanego zestawu i nie jest obecna w sprzedaży. Mam mieszane uczucia co do niezbędności takiego produktu. Nie utrwalał makijażu ani nie ściągał efektu pudrowości, ale co jak co - ukojenie przynosił w gorące dni. Być może kupię coś w tym stylu, gdy znowu będziemy mieli upały +30 parę stopni.



BeBEAUTY peeling do ciała owoce leśne - kupiłam go, bo skusił mnie zapach. Był bardzo podobny do peelingów z Joanny  - dobrze ścierał i rewelacyjnie pachniał. Póki co wolę peelingi w dużych 200ml tubach. Na podróż chętnie ponownie bym go kupiła (ale póki co żadnej nie planuje).



Szampon ALERRA nawilżający z granatem - kocham te szampony za skład, zapach i to co robią z moimi włosami. Jednak zauważyłam, że dobrze robi moim włosom raz na jakiś czas przerwa od tych szamponów  na rzecz mocniejszych czyścicieli skalpu :)



Cienie SENSIQUE - dostałam je w prezencie, jednak po pewnym czasie ich trwałość słabła, kolory w paletce były piękne, gdyby opakowanie było trwalsze i lepiej zrobione, to pewnie zostawiłabym je jeszcze, ale wyglądało już paskudnie...


Balsam do ciała AVON Naturals Zielona Herbata i Werbena - to moje kolejne zboczenie zapachowe, zarówno zielona herbata jak i werbena są to dla mnie zapachy rewelacyjne, a ich połączenie to czysty obłęd.  Polubiłam się z tym balsamem, mimo wodnistej konsystencji. Niemniej dzięki temu szybko się wchłaniał i pozostawiał skórę nawilżoną. Na lato ideał!


Maska bananowa KALLOS - katowałam ją bardzoooo długo, przecież litr maski to ciężki kawałek chleba :D Powiadają, że to najlepsza maska Kallosa, bardzo możliwe, ale do tej pory miałam tylko dwie i obie były dobre. Jeśli miałabym kupić to w mniejszym opakowaniu :) Włosy były miękkie i lśniące, chociaż po masce oczekiwałam, by były bardziej sypkie.


Body Cream CHEEKY CHIC -  dostałam w prezencie od siostry zestaw miniaturowych produktów, był tam też ten gagatek, który był całkiem niezły, jednak nie nawilżał tak mocno, jakbym tego oczekiwała. Wybaczę mu to bo pachniał słodkim zielonym jabłuszkiem! Na podróż kupiłabym, do codziennego użytku kupowanie miniaturek mija się z celem.


Peeling cukrowy HEAN Wiśnia Japońska i Jagody Acai - kocham cukrowe peelingi Hean, bo ścierają jak ostra tarka i ładnie pachną, wersja z limonką i żeń-szeniem jest o niebo lepsza od tej, bo nie zaczyna walić od niej po jakimś czasie tanim winem... Tę wersję kupuję wtedy, gdy na już potrzebuję peelingu, a zielona wersja nie jest aktualnie dostępna.


BALEA krem do stóp czerwony grejpfrut i mięta - kolejne zdenkowane opakowanie tego produktu, który uwielbiam za zapach.. Chociaż nie nawilża zbyt mocno na letnie miesiące jest to dobry wybór.


SYLVECO  łagodzący krem pod oczy - nie spodziewałam się, że wystarczy mi na tak długo, mimo codziennego stosowania. Ledwo udało się go zdenkować przed terminem. Początkowo był rewelacyjny, po czasie przestał działać tak dobrze. Wydaje mi się, że to kwestia zbyt długiego stosowania tego samego produktu. Jak dla mnie producent powinien zastanowić się nad wydaniem mniejszej wersji, wtedy chętnie bym do niego wróciła.


EVREE Essential Oils - olejek o działaniu nawilżającym - na początku jak najbardziej, z czasem coś poszło nie tak i nie widziałam tak dobrych efektów jak na początku. Mimo to piękny owocowo-kwiatowy zapach umilał używanie tego olejku. Stosowałam go pod krem jako serum.  Resztki trafiły do mieszanki olejków do OCM. Ogółem jestem na tak. Niestety od czasu przeprowadzki coraz częściej wysypuje mnie na twarzy i będę musiała wrócić do serii korygującej z bielendy, która nie zawiodła mnie, nawet podczas okresu :)


ALTERRA żel pod prysznic z Bio Matchą, czyli zieloną herbatą - żel o zielonym kolorze, takie coś pierwszy raz na oczy widziałam... Początkowo zachwycił mnie zapachem, niestety z czasem stawał się on dla mnie zbyt mdły i duszący. Za to sam żel był kremowy i nie przesuszał skóry, więc chętnie sięgnę po inne wersje zapachowe, po tą na pewno nie.


L'OREAL SkinPERFECTION krem BB - całkiem przyjemny kolor, chociaż nie najlepszy... Ale okazał się bublem, bo niezależnie na jak przygotowaną buzie zawsze się rolował i nie umiał utrzymać pozostałych kosmetyków na twarzy.


ESSENCE rozświetlacz Sun Club - piękny złoty odcień, idealnie zmielony, ale na mojej twarzy zupełnie to nie grało, Jest to zdecydowanie rozświetlacz dla osób o ciemniejszej karnacji lub dla kogoś kto w lato opala się na ładny brąz, na pewno sprawdziłby się jako rozświetlacz na opaloną skórę dekoltu. Ja po urlopie jestem posiadaczką takowej, tyle, że z białym paskiem po torebce...


MAYBELLINE Color Tatoo 24HR - niestety nie pamiętam numerku, ale ten kolor po prostu mi się nie sprawdził, rewelacyjny złoty brąz o numerku 35 jest genialny, chyba w tym kolorze im coś po prostu nie zagrało... Kolor po prostu niknie przy rozcieraniu.

Na koniec zachęcam także do udziału w urodzinowym rozdaniu na blogu Perfect Foundation - klik.
© Agata | WS.