czwartek, 28 stycznia 2016

Moc nasion chia, czyli rozświetlający krem do twarzy AVON NutraEffects.

Hej!

Kontynuując  'kremowe' posty, dzisiaj zapoznam Was z kremem rozświetlającym z Avonu. Jak pewnie zauważyłyście ostatnie miesiące to wielkie BOOM na naturalne kosmetyki, zdrowy tryb życia a także zdrowe jedzenie (chociaż te dwie ostatnie kwestie raczej mnie nie interesują). W tym ostatnim temacie przez ostatnie miesiące prym wiodą nasiona chia, która mają rzekomo niesamowitą moc.

Nasiona chia pozyskuje się z rośliny pochodzącej z Meksyku i Gwatemali - szałwii hiszpańskiej. Stały się sławne za sprawą swoich właściwości:
  • zawierają kwasy Omega 3 i 6 w optymalnych dla nas ilościach
  • są źródłem witamin, minerałów oraz antyoksydantów
  • zawierają duże ilości przyswajalnego białka oraz błonnika, co przekłada się korzystnie na procesy trawienne
  • między innymi dzięki tym właściwościom tak dobrze wpływają pozytywnie na nasz organizm 
Jednak co takiego mają nasiona chia, że zaczęto wykorzystywać je w kosmetykach?

Mają one właściwości hydrofilowe, to znaczy, że są w stanie zaabsorbować wodę, i to w niesamowitej proporcji, bo aż 12:1. Dzięki temu w naszym organizmie pozostaje więcej wody, co przekłada się na utrzymanie odpowiedniego stopnia nawodnienia komórek, a jednocześnie na ich stan. W przypadku komórek skóry poza zapewnieniem odpowiedniego nawodnienia zostaje także poprawione krążenie orz turgor, czyli po prostu napięcie skóry.

Dość już teorii, bo najważniejsze jest to, czy działa ona w praktyce. Przekonajmy się na podstawie kremu rozświetlającego Avon z serii NutraEffects.


Krem ten możecie zamówić u każdej konsultantki Avon, a także w punktach stacjonarnych. Kosztuje około 15 zł. Możliwe jest także zamówienie online :)


Krem znajduje się w słoiczku o prostym i przejrzystym designie. Słoiczek zawiera standardową ilość kremu, czyli 50 ml. Jak to kremy z Avonu pod zakrętką mamy przezroczystą zatyczkę, nie przeszkadza mi to zupełnie, bo krem przychodzi w zafoliowanym kartoniku.


Ja wybrałam wersję na dzień, na jego korzyść wpływa dość wysokie SPF 20, które jest rzadko spotykane. Produkt jest biały, pachnie delikatnie kwiatowo. Jeśli chodzi o konsystencję, to jest ona taka jak lubię - niezbyt gęsta, ale też nie wodnista. Przekłada się to na szybką wchłanialność. Krem nie pozostawia tłustej warstwy. Ogółem jego użytkowanie to całkiem przyjemny rytuał, chociaż nie pogniewałabym się, jeśli krem umieszczony byłby w tubce z miękkiego plastiku (uroki długich pazurów i grzebania w słoju... chyba każda dziewczyna to zrozumie :) ).


Producent zapewnia rozświetlenie oraz wspomina, że produkt jest hipoalergiczny, i to byłoby na tyle. Jeśli o efekt rozświetlający chodzi to muszę się zgodzić, jest ono znaczne. Miałam także wrażenie, że w cięższe dni, szara cera zamieniła się w pobudzoną i zdrową skórę, po prostu wyglądała promiennie. Krem nie podrażnił mojej skóry w żaden sposób, tak więc obietnice producent pokrywają się z rzeczywistym działaniem, ale czy to byłoby na tyle?

Oczywiście, że nie! Krem genialnie nawilżał, pierwszy raz spotkałam się z tak lekkim produktem, który zapewniałby tak genialne nawilżenie. Muszę przyznać, że coś w tym kremie zadziałało. I tym czymś musiały być nasiona chia!

Swoim działaniem przypomina mi krem z Nivei z koenzymem Q10 w wersji energetyzującej, jednak za mniejsze pieniądze.

Ale żeby nie było tak pięknie, to spójrzcie na skład...


Dość długi, chemiczny, ekstraktów sporo, bo aż 5, ale w małych ilościach. Życie jednak nie jest takie piękne :D

Mimo to, jeśli szukasz kremu, który poradzi sobie z cerą zombiaka to ten produkt będzie strzałem w dziesiątkę.

Dodatkowo zachęcam do wzięcia udziału w rozdaniu na blogu kosmetyczna24:

KLIK.

wtorek, 26 stycznia 2016

Krem pod oczy Tołpa z amarantusem.

Cześć!

Ostatnio milczałam, bo błogi urlop się skończył i nie umiałam odnaleźć się po powrocie do pracy. Szczytem było trafienie do łóżka, taka byłam wymęczona... Ale już jestem ogarnięta (mniej więcej :D). Dzisiaj pogadanka o kremie pod oczy z Tołpy.

 

Można kupić go w większości drogerii za około 28 złotych, jednak warto czekać na promocję w Super-Pharmie, bo wtedy nie zapłacicie za niego więcej jak 18 złotych (cena z kartą lifestyle).


Krem znajduje się w metalowej tubeczce o pojemności 10 ml, a nie jak to bywa standardowo 15 ml. Uważam to bardziej za oszustwo producenta, niż fakt, że naturalne produkty mają krótszą datę przydatności, co przekłada się także na mniejsze pojemności. 

Tubka kremu zakończona jest dziubkiem z malutką dziurką przez, którą wydobywa się krem. Jest to wygodne rozwiązanie, nie mniej, gdy krem się kończy metalowa tubka stawia opór, by wydobyć resztki produktu.


Krem ma lekko żółtawe zabarwienie. Jeśli o konsystencję chodzi nie jest ani rozwodniona ani skoncentrowana.

Muszę przyznać, że pachniał raczej nieszczególnie, za to wchłaniał się i nawilżał całkiem nieźle. Tak jak obiecuje producent, krem ten de facto rozjaśnia okolice oczu i przy dłuższym stosowaniu efekty byłyby na pewno powalające.


Co do samej Tołpy coraz bardziej oddalam się od stwierdzanie, że są to produkty naturalne. Fakt, że mają w składach ekstrakty z roślin itp. co nie zmienia faktu, że reszta to sama chemia...


Trzeba jednak pochwalić fakt, że w składach nie znajdziemy składników, wokół, których jest największy szum, czyli PEG'i, silikony,  pochodne formaldehydu oraz produktów produkowanych z ropy naftowej. 


Nie wiem czy tylko mnie to rzuciło się w oczy, na powyższym zdjęciu mamy informację na temat tego czego nie ma w tym kremie, a co jest. Najpierw zauważamy brak parabenów, a następnie widzimy pod słowem 'TAK' konserwanty, czyli parabeny... Niech producent nie myśli, że ludzie są głupi i nie zauważą. Chociaż w składzie INCI ich nie ma, to uważam taki błąd za niedopuszczalny.


 Na plus dla samej marki zasługują opisy na opakowaniach, nie są napisane w sposób naukowy, a bardziej luźny i czasem humorystyczny.

Wracając już do samego kremu to mogę go polecić, bo w jakimś stopniu zadowolił moją skórę pod oczami (może to kwestia tego, że był to mój pierwszy krem typowo na te okolice). Jednak jest to krem raczej dla młodych dziewczyn lub takich, których skóra pod oczami nie potrzebuje jakiejś szczególnej pielęgnacji.

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Alterra - krem na noc z orchideą i koenzymem Q10.

Cześć!

Dzisiaj kończy się moje słodkie lenistwo (każdy urlop kiedyś musi się skończyć). W związku z tym, że przez ostatnie 2,5 tygodnia nie zrobiłam niczego konkretnego, to postanowiłam dzisiaj zrobić coś ważnego :D Zebrałam się w sobie i przejrzałam zdjęcia robione do postów z roku poprzedniego. To czego nie zamierzam już recenzować trafiło do koszu. Niestety są też produkty, które w poprzednim roku nie miały swoich pięciu minut, tak więc przysięgłam sobie, aby najpierw wrócić do niezrealizowanych postów. Nie ma co czekać, bo będzie ich aż 22, jak widać nie będę próżnować! Zwłaszcza, że bieżące produkty także będą się gromadzić i czekać na swoją kolej... Lecimy, bo nie ma co przeciągać, na tapecie krem na noc z Alterry.


Kremy z Alterry kupić można w każdym Rossmannie, chociaż ten konkretny kupowałam kilka miesięcy temu w cenie na do widzenia i chociaż obecnie nie jest już raczej dostępny to uważam, że warto o nim wspomnieć.

Jest to krem na noc do cery dojrzałej i wymagającej. Chociaż nie jest to według producenta produkt dla tak młodej osoby jak ja, to skusiłam się na niego z racji zawartości koenzymu Q10, który jak wiadomo uelastycznia skórę. Jego cena regularna oscylowała w granicach 9 zł, ja za niego zapłaciłam niecałe 5 zł.


Jak widać po składzie jest całkiem dobrze. Niekoniecznie wszystkim może podobać się alkohol na drugim miejscu w składzie.  Należy jednak zwrócić uwagę, na to, że krem bogaty jest w olejki oraz ekstrakty roślinne. W składzie znajdziemy także witaminę E, olejek arganowy oraz koenzym Q10. Większość składników pochodzi z certyfikowanych upraw, czego chcieć więcej? Ano żeby działał...


Nie trzeba specjalnie znać niemieckiego, by rozszyfrować etykietę. Producent obiecuje rewitalizacje, nawilżenie oraz naprężenie skóry. A jak jest w rzeczywistości?

Krem ma gęstą konsystencję i pachnie delikatnie, kwiatowo. Nieźle rozprowadza się na skórze i spokojnie przez całą noc wchłonie się nawet spora ilość (pod warunkiem, że wcześniej nie wysmarujemy poduszki kremem ;p ). Osobiście lubię go wzbogacić o olej kokosowy.

Jeśli chodzi o działanie, to temu kremikowi nie mogę nic zarzucić. Wchłanialność na świetnym poziomie. Bardzo dobrze nawilża i natłuszcza skórę. Rano jest ona wypoczęta i wyciszona. Napięcie skóry zdecydowanie polepszyło się. Chociaż do tego pewnie przyczyniło się także masowanie twarzy w czasie wklepywania kremu.


Jeśli trafiłybyście na niego kiedyś to śmiało polecam go wrzucić do koszyka. Jest to konkretny krem na noc. Nie powinno Was także odrzucać, że przeznaczony jest do cery dojrzałej, gdyż przy niewielkich luzach skóry ładnie poprawi jej elastyczność i napięcie. Dodatkowo kosztuje grosze i ma bardzo dobry skład, jak zresztą wszystkie produkt marki Alterra :)

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Szczotka IKOO - hit czy kolejna tania podróba TT?

Cześć!

Pewnie wiele z Was trafiło już na recenzję nowej szczotki IKOO, która wyglądem przypomina TT. Czas i na moje trzy grosze na temat tego gadżetu. Czy ta szczotka to hit czy kolejna tania podróba?


Ja posiadam wersję pocket, czyli kieszonkową, mającą nakładkę zabezpieczającą igiełki przed otchłanią damskiej torebki :) Można także zakupić wersję home, czyli do użytku domowego. Jest większa i nie posiada nakładki na igły.

Szczotkę kupić można w Rossmannie i Super-Pharmie (nie mam pojęcia czy w innych są do kupienia). Cena szczotka jest dość wysoka, bo jest to kwota 55 zł. Warto polować na promocje, bo wtedy można kupić ją o 10 złotych taniej.

Muszę przyznać, że producent rozpieszcza tych, którzy lubią mieć wybór, a także traktują szczotkę do włosów jak gadżet - można je kupić w wersji classic oraz metallic. Czarna i biała szczotka to seria classic  Zaś w serii metallic mamy do wyboru szczotkę różową - rose, wiśniową - cherry , morską - pacific, złotą - soleil i grafitową - oyster. Jakby tego było mało w serii metalicznej w każdej opcji kolorystycznej mamy także do wyboru kolor igiełek - białe lub czarne.


Szczotka zapakowana jest w elegancie metalowe pudełko, które na boku ma wytłoczoną różę. W nim poza szczotką znajdziemy także ulotkę z pozostałymi wersjami szczotki oraz instrukcją masażu głowy.

Jeśli chodzi o design to IKOO zdecydowanie jest ładniejsza od TT. Mało tego, ergonomia użytkowania także przemawia za IKOO, ale o tym nieco później.

Na szczególną uwagę zasługuje lustrzana powierzchnia szczotki. Jest przepiękna i przykuwa uwagę. Gdy pierwszy raz zobaczyłam tą szczotkę, to właśnie to mnie w niej urzekło. Na górze mamy wygrawerowany napis IKOO oraz wgłębienie na palec. 


W porównaniu z TT szczotki IKOO są zdecydowanie niższe i węższe, co przekłada się na jakość użytkowania. Szczotki IKOO pewnie leżą w dłoni, a wcześniej wspomniane wgłębienie zapewnia pewny uścisk. Nie ma więc mowy o wyślizgnięciu się szczotki z dłoni.

Dodatkowo przestrzeń między podstawą igiełek a wierzchem szczotki jest gumowana. Co także zapewnia lepszy i pewniejszy chwyt. 

Jeśli miałabym się przyczepić do czegoś, to byłaby to kiepsko wykonana nakładką na igły w wersji pocket. Natomiast to nie ten element jest najważniejszy!


W szczotkach IKOO znajdziemy dwie długości igiełek, ułożone są naprzemiennie w kwadratach. Na każdy kwadrat składają się 4 igiełki. W porównaniu z TT ułożone są one prosto względem krawędzi.


Dotykając wierzchu igiełek czuć, że są one o wiele twardsze od tych, które znajdziemy w TT. Nie uginają się też tak bardzo. Kiedy sobie to uświadomiłam, to pomyślałam - no super, wydałam tyle pieniędzy na szczotkę, która będzie do niczego. Wielkie było moje zaskoczenie, gdy przy czesaniu okazały się być one o niebo albo i dwa przyjemniejsze niż igiełki TT. Nie dość, że są one bardziej miękkie (w odczuciu na głowie) to także dłuższe, dzięki czemu masaż głowy jest bardziej odczuwalny i skuteczny. 

Ale czy to działa i ma szansę przebić kultowego już tangle Teezera?

Działa genialnie, rozczesuje włosy zdecydowanie lepiej. Masaż szczotką IKOO jest genialnym przeżyciem (jeszcze jakby ktoś za mnie machał tą szczotką po głowie, to byłabym wniebowzięta). 

Zaś samo czyszczenie odbywa się bezproblemowo i nie ma mowy o zalaniu wnętrza szczotki, jak było w przypadku TT.


Czy mogę polecić szczotkę IKOO?

Zdecydowanie tak. Nie dość, że wygląda cudownie to i wspaniale działa. Widać, że producent szczotek IKOO wzorował się na słynnym Tangle Teezerze, ale usprawnił jego funkcje a także design. Za co niestety musimy zapłacić zdecydowanie więcej pieniędzy. Jednak dołożenie tych kilkunastu złotych zmienia wszystko. Szczotka nie ucieka z dłoni i jest swoistym gadżetem urodowym, który śmiało można eksponować na biurku, toaletce czy na półce łazienkowej. Masaż wykonany niemiecką szczotką IKOO wynagrodzi Wam wszystko.

Śmiało mogę powiedzieć, że szczotka IKOO jest lepsza od kultowego Tangle Teezera, mimo, że wydawała się być zwykłą podróbką. Jeśli mój TT umrze to zastąpię go IKOO'siem w wersji home. Najlepiej z serii metalicznej, w odcieniu pacific lub oyster z czarnymi igłami :) 

Jestem zakochana w tych szczotkach i mówię Wam: 

IKOO to będzie hit wśród gadżetów do włosów :D

sobota, 9 stycznia 2016

NOWOŚCI - grudzień.

Cześć!

Dzisiaj pokażę Wam moje nowości z grudnia. Szczerze powiedziawszy myślałam, że będzie tego niewiele z racji przymusu wydania pieniędzy na prezenty. Jednak nazbierało się tego trochę i śmiało mogę powiedzieć, że na święta sprawiłam sobie najlepszy prezent... Szkoda, że robię to co miesiąc ;p


Spore zamówienie z Avonu i gromada kosmetyków z Planet Spa... A w tym:
  • masło do ciała Volcanic Iceland
  • masło do ciała Herbal Steam Bath 
  • masło do ciała Perfectly Purifying
  • maseczka Herbal Steam Bath
  • maseczka Indulgent SPA Ritual z czekoladą 
  • zestaw Moroccan Romance, w którym znalazłam: maseczkę, olejek do kąpieli oraz mgiełkę
  • zestaw Naturls zielona herbata i werbena - balsam i żel pod prysznic


W Rossmannie zakupiłam:
  • naturalny peeling White Flowers z minerałami z Morza Martwego
  • zapas mydła Carex - do mycia pędzli nadaje się idealnie
  • jajco od Real Techniques
  • mydełko Alterra w nowej wersji zapachowej werbena i imbir, werbena to kolejne moje zboczenie zapachowe jak cytrusy, paczula i czarna orchidea :D
  • pastę Lacalut
  • pilniczki do robienia hybryd
  • a w gratisie dostałam maseczkę z Dermaglinu do włosów przetłuszczających się, sama nie wierzę, ale działa i to bardzo dobrze :D 
W Inglocie kupiłam także pomadę do brwi nr 11, od czasu kiedy jej używam nie wrócę do innych produktów do makijażu brwi!


W późniejszym czasie kupiłam świecę do masażu Wellness & Beauty o zapachu róży i wiśni, krem do rąk Alterra z granatem. W Naturze kupiłam cień Pierre Rene nr 23 SMOG, który swoją drogą ma genialną pigmentację :D

Jako, że mój TT powoli umiera postanowiłam zastąpić go nowością na polskim rynku, czyli pewnie już niektórym znaną szczotką IKOO niemieckiej produkcji. Nie będę się rozwodzić nad jej działaniem, bo tej szczotce poświęcę osobny post.


W sklepie Hani zamówiłam sobie dużą paletę magnetyczną GlamBOX. Niestety moje dwie palety ze Sleeka oraz jedna z Golden Rose nie przetrwały próby czasu i zawiasy w nich poszły. Dlatego postanowiłam przełożyć je w jedno bezpieczne miejsce :D O tym jak przełożyć cienie do palety magnetycznej będzie osobny post :P


Po drodze skusiłam się na olejek łopianowy z czerwoną papryką marki Green Pharmacy, chociaż nigdy nie podobały mi się składy tej rzekomo naturalnej marki to olejek przypadł mi do gustu i cenię go za efekt wygładzenia włosów i zahamowanie intensywnego przetłuszczania się włosów. W Lidlu kupiłam najlepsze pod Słońcem chusteczki nawilżane.


I na koniec moje zamówienie z Cocolity:
  • Krem pod oczy Sylveco
  • hybryda Semilac 005 Berry Nude
  • hybryda Semilac 013 Indigo
  • hybryda Semilac 096 Starlight Night
  • hybryda Semilac 114 Shooting Star
  • hybryda Semilac 127 Violet Cream
I takie oto prezenty sprawiłam sobie w grudniu :)

czwartek, 7 stycznia 2016

DENKO - grudzień.

Cześć!

Dzisiaj polecimy z denkiem. Z każdym miesiącem coraz mniejsze... Ja się pytam: co się ze mną dzieje? :D
  • kupię
  • być może kupię
  • nie kupię
  • nie kupię, bo już mam w zapasie

1. Krem do stóp BALEA mięta i czerwona pomarańcza - krem, który pokochałam od pierwszego otwarcia. Zapach jest tak genialny, że narzeczony był smutny, gdy zaczął się kończyć. Miał fajną konsystencję, dobrze się wchłaniał, czego chcieć więcej? By był dostępny w Polsce od ręki :D

2. Peeling myjący JOANNA z żurawiną - jego zapach energetyzował i hipnotyzował mnie, co do złuszczania to robił to genialnie, natomiast będę szukała peelingu o naturalnych składach. Jednak, gdy będę potrzebowała małego peelingu do ciała na podróż to na pewno go kupię.

3. Żel pod prysznic Allverne Limonka i bergamotka - polubiłam ten żel, przyzwoicie się pienił i do tego ten cudowny świeżo-kwiatowy zapach, jeśli mam się do czegoś przyczepić, to wolałabym inny sposób wydobywania żelu z opakowania.

4. Balsam do ciała w spray'u VENUS wanilia i karmel - mojego narzeczonego dusił ten zapach, dla mnie jednak jest to zapach otulający ciało. Rozpylacz a ni razu się nie zaciął, balsam wchłaniał się bardzo szybko, spisze się u osób z niezbyt wymagającą skórą. Gdyby miał lepszy skład kupiłabym go ponownie na 100%.

5. Krem przeciwko rozstępom AVON - kupiłam go bardzo dawno, nie używałam i zapomniałam, efektów nie ocenię bo rozstępy same z czasem mi zbledły, wykorzystałam go jako zwykły balsam.

6. Szampon ALTERRA morela i pszenica - bardzo lubię te szampony, moje włosy także. Zapachy mają genialne, nie plączą włosów ani nie podrażniają mnie w żaden sposób.

7. Żel do twarzy AVON Planet Spa Oriental Radiance - peeling z tej serii jest moim ulubieńcem, maseczka była totalną klapą, no i żel też niestety okazał się porażką. Podrażniał oczy i śmierdział, wykorzystałam go do mycia pędzli, do tego celu spisał się wzorowo.

8. Woda perfumowana Mel Merio It's Tropical Time - słodko-owocowy zapach idealny na lato, nie utrzymywał się zbyt długo ale do odświeżenia nadawał się jak najbardziej. Są niedrogie, więc do torebki będą w sam raz :)

9. Hibiskusowy żel tonik SYLVECO - mała buteleczka skrywająca 150 ml zaskoczyła mnie swoją wydajnością, dobrze odświeżał i tonizował skórę. Początkowo formuła żelowa była dla mnie nowością, lecz z czasem przyzwyczaiłam się do niego i wiem, że jeszcze wróci do mojej kosmetyczki.

10. Peeling do ciała Wellness&Beauty Oliwa z oliwek i drzewo herbaciane - jest to peeling na bazie soli, rzadko kiedy takich używam. Ten nie przypadł mi do gustu, niestety podrażniał moją skórę, zaś drobinki ścierne zbyt szybko się rozpuszczały. Na plus był fakt, że po użyciu nie trzeba było już balsamować ciała, ponieważ oliwa z oliwek mocno je nawilżała.

11. Woda toaletowa AVON Ultra Sexy - kocham ten zapach, jest naprawdę seksi. Zarzucić mogę mu jedynie, że nie utrzymuje się zbyt długo.

12. Krem pod oczy TOŁPA z amarantusem - polubiliśmy się, de facto rozjaśnia cienie pod oczami. Dobrze się wchłaniał. Pewnie wrócę do niego, jednak przykry jest fakt "oszustwa" producenta. Chodzi o to, że standardowa pojemność kremów pod oczy to 15 ml, ten na ich 10 ml...

13. Krem AVON Nutra effect wersja rozświetlająco-energetyzująca z nasionami chia - krem idealny na lato, ma lekką formułę, która szybko się wchłania. Dawał optymalne dla mojej skóry nawilżenie, a efekt rozświetlenia był zauważalny.

A Wasze denka jak?

 


wtorek, 5 stycznia 2016

Podsumowanie 2015 roku i co dalej?

Cześć!

Czas podsumować miniony 2015 rok oraz zaplanować kolejny...


Założenie bloga lub kanału na YT chodziło mi po głowie od połowy 2014 roku. Drugą opcję musiałam pozostawić w sferze marzeń, po prostu nie miałam, ani nie mam do tej pory warunków do tego. Pozostał blog. Założyłam go 2 stycznia, a pierwszy post ukazał się kilka dni później. Na blogu zamierzałam pokazywać moje zdobienia paznokci, makijaże, recenzje kosmetyków oraz moje prace fotograficzne. Jeśli mnie śledzicie to wiecie jak wyszło w praniu...

Nadal zamierzam prowadzić bloga i pisać dla Was :) Dzięki mojej obecności w blogosferze nastąpił przełom w moim pojmowaniu kosmetycznego świata. Oto czego nauczyłam się w 2015 roku:


Właśnie te rzeczy dały mi niesamowitą radość z wykonywania makijażu, dodatkowo dzięki dobrej pielęgnacji doprowadziłam moją skórę twarzy do stanu, który mnie zadowala. Hybrydy chyba są moim odkryciem roku i dzięki nim mogę cieszyć się długimi pazurkami :)

W tym roku chcę zainwestować w kilka rzeczy, za to wysokiej jakości. Marzą mi się:


Oraz jedna pomadka, o istnieniu której większość Polek nie wie :) i niech tak pozostanie, póki ja sobie jej nie kupię...

Co do życia prywatnego, to w ubiegłym roku podjęłam kilka ważnych decyzji. Przeżyłam także kilka niesamowitych momentów:
  • zrezygnowałam z pracy w call center
  • dostałam pracę w Rossmannie
  • zaręczyłam się
  • zerwałam kontakty z pseudo przyjaciółmi
  • dopieszczałam znajomość z tymi, którzy zasługują na moją uwagę
  • spotkałam Ewę - Red Lipstick Monster
  • zobaczyłam i usłyszałam legendy punk rocka: Nikę z Post Regimentu, El Bandę, Sedes, Defekt Muzgó z Siwym na wokalu
  • podjęłam jedną z ważniejszych decyzji rzutujących na rok 2016

Co planuję na 2016 rok?
  • doskonalenie umiejętności makijażowych oraz poszerzanie ich o nowe techniki
  • zakup produktów makijażowych z wyższej półki
  • doskonalenie metod wykonywania zdobień lakierami hybrydowymi
  • przeprowadzenie się do innego miasta
  • zmiana miejsca pracy, co związane jest z przeprowadzką (oczywiście nadal będzie to Rossmann)
  • doskonalenie się w byciu dobrym materiałem na żonę
  • prowadzenie domu najlepiej jak będę potrafiła
  • osiągnięcie najwyższego level'u w organizacji przestrzeni
  • nauczyć się gotować tradycyjne potrawy oraz próbować coraz więcej przepisów
  • przeżyć jeszcze lepszy rok
I właśnie tak widzę poprzedni rok. Zaś na nowy nie mam póki co innego planu. Trzymajcie kciuki, by mi się udało dokonać tego, co zaplanowałam :)


© Agata | WS.