Cześć,
dzisiaj idąc tropem kolorówki, pokaże Wam moje pierwsze podejście do kolorowania włosów kredami :)
Ja moje kredy zakupiłam na BPS po 0,99$ za jedną, do wyboru mamy sporą gamę kolorów. Ja zdecydowałam się na kolory 23 - ciemny fiolet , 24 - trawiasto zielony , 30 - niebieski.
Tutaj macie linka do produktu, gdyby któraś z Was się zainteresowała - klik.
(na zdjęciu brakuje zielonej kredy)
Zakupiłam je z myślą, że będą idealne na letnie koncerty i festiwale. Czekały i czekały, aż doczekały się festiwalu w Katowicach - Muszlownik Murcki Festiwal. Za kredowanie zabrałam się prawie z samego rana po kąpieli i to był błąd...
Jeśli chodzi o przygotowania do aplikacji, to przede wszystkim ubierzcie ubrania, których nie będzie Wam szkoda, a najlepiej owińcie się w stary ręcznik. Zaopatrzcie się też w miseczkę z wodą bądź atomizer, którym będziecie zwilżać pasma włosów. Niezbędny będzie też grzebień i jak się potem przekonaliśmy - rękawiczki ochronne :)
Ja podzieliłam włosy na kilka części, a w każdej z nich powydzielałam pasma włosów i tak "kolorowałam" włosy, zaczęłam od zieleni na wysokości uszu, potem niebieski a na sam koniec fiolet. Początkowo radziłam sobie sama, z tyłu nie było tak łatwo, więc skorzystałam z pomocnych dłoni narzeczonego. Wystarczyło przesunąć kilkukrotnie kredą po paśmie od zewnętrznej i wewnętrznej strony, by uzyskać intensywny kolor. W przypadku blondynek jest to o wiele łatwiejsze :) Producent zaleca wysuszenie bądź wyprostowanie włosów, by utrwalić efekt i kolor. Ja ten rok pominęłam, a dlaczego, dowiecie się za moment.
Samo farbowanie bardzo nas bawiło, gdy włosy były wilgotne kolor był mocno widoczny, jednak, gdy włosy zaczęły schnąć, to kolor blakł. Nie chciałam stosować prostownicy na mokre włosy, by ich nie spalić, a kiedy już wyschły to były tak przesuszone i nieprzyjemne w dotyku, że brało mnie obrzydzenie. Nie chciałam ich dotykać, pomyślałam, że dobrze byłoby je rozczesać. Przyniosłam ręcznik, rozłożyłam na podłodze i klęczałam z opuszczoną głową rozczesując przesuszone włosy, myśląc, że będzie lepiej...
Nic bardziej mylnego, kreda zaczęła się sypać na ramiona, ubrania i koniec końców musiałam ponownie iść pod prysznic. Narzeczony na szybko spiął mi koka a ja jak wariatka pobiegłam się myć, jak się okazało - ponownie na marne. I tak jednego dnia brałam jedną kąpiel i dwa prysznice w ciągu 3, może 4 godzin.
Po dokładniejszym rozczesaniu włosów po niebieskiej i fioletowej kredzie nie było śladu, przetrwała tylko zieleń i to w niewielkim stopniu. Myślę, że gdybym utrwaliła kolor temperaturą według zaleceń producenta (prostownicą bądź suszarką, kredy by się tak mocno nie osypywały z włosów, a kolory byłyby mocniejsze).
Ostatecznie osiągnęłam rezultat taki jak ja zdjęciu powyżej. Bez rewelacji. Zaś zmywanie tego dziadostwa, bo inaczej tego nie potrafię nazwać zajęło mi kilka dni... Trzecie mycie włosów skończyło się zabarwieniem wody w wannie na mętny zielony kolor, który był bardzo intensywny. Nie chcę wiedzieć jak by to wyglądało, gdybym większości kredy nie sczesała na ręcznik, o zgrozo!
Jako gadżet do zabawy dla cierpliwych mogłabym polecić, a dla maniaczek lubiących dobrze nawilżone i miękkie włosy będzie to udręka, zwłaszcza przywrócenie nawilżenia włosów do stanu sprzed kolorowanki.
Kupiłybyście takie wynalazki? Bo ja już nigdy...
Dobrze ze mam czarne włosy ;D uchroniło mnie to od eksperymentów :D jesli czegoś nie mogę zmyć.. strasznie sie irytuje ;P
OdpowiedzUsuńciesz się, że nie miałaś takich perypetii, bo to nie było miłe doświadczenie ;p
UsuńEfekt może i ciekawy, ale chyba nie warto tak się brudzić i niszczyć włosów dla jednodniowego efektu. Teraz się cieszę, że sama się na podobne kredy nie skusiłam ;D
OdpowiedzUsuńCiekawy byłby, gdyby wszystkie kolory były widoczne na włosach, a nie tylko jeden... Ciesz się, chyba lepszy byłby już spray koloryzujący.
Usuńna woodstock jak znalazł:)
OdpowiedzUsuńjeśli ktoś lubi siano na głowie to pewnie by się na kredy połasił ;p a woodstock to moje marzenie, niestety w tym roku ospa mnie dopadła i jestem biedronką, a nie woodstokowiczem ;0
Usuń